Komentarze: 4
Dlaczego koło? Dlaczego to cholerne koło? “Nie, nie może być trójkąt ani kwadrat” tylko to pieprzone koło. Dlaczego ludzie wolą koła? Nienawidzę kół, kółeczek, okręgów, kulek, kuleczek i wszystkiego co jest okrągłe. Kiedy się wyprowadzę z domu to kupię sobie KWADRATOWE mieszkanie, z KWADRATOWYMI: meblami i kubkami, bez okrągłych podstawek pod filiżanki, z prostokątnymi talerzami, bez łyżek. Stół będzie kwadratowy. Żadnych okrągłych okienek, lampek, świeczników, butelek. NIC CO JEST O K R Ą G Ł E. Tak, a potem na starość będę opowiadać o strasznych kołach i jak to okręgi zmieniły moje życie w horror, moim wnukom rzecz jasna. Ojej, zapomniałam, nie będę miała dzieci, bo nie mam zamiaru wychodzić za mąż. Hm, dzieci bez męża? Też jest pomysł... A jeżeli nie będę miała dzieci i wnucząt to napiszę w pamiętniku historię mojej młodości...Nawet mam tytuł: “Skrzywdzona przez koła”. Brzmi nieźle. No może nie jakoś super... Tak. Nie, to beznadziejne. Nie będę pisać, zabiorę swoją tajemnicę do grobu, ach jakie to romantyczne! Ludzie będą mówić, że zawsze chodziłam ze smutnym wyrazem twarzy i pogrążona w zadumie.. i w ogóle...Ale najpierw muszę się zając tymi pieprzonymi kółkami. Kółka, zachciało jej się kółek. Chociaż może to i lepiej, że kółek, a nie kwadratów? Chyba jest więcej kwadratowych rzeczy i po tym wszystkim nie mogłabym mieć kwadratowego mieszkania tylko okrągłe lub trójkątne. To by było trudne. Miałabym mieszkanie całe w trójkątach, takich jak mają ci w orkiestrze. Tak. Nie. Nie znoszę trójkątów, są jeszcze gorsze niż koła i kwadraty razem wzięte. Takie paskudne i trójkątne trójkąty. Obrzydliwość. Ojej. Chyba się zapędziłam. Miałam myśleć negatywnie o kółkach. Kołach. Okręgach. To straszne. Spędzę całą noc na wycinaniu niebieskich, nie, jak to powiedziała pani Grzymalska: “To Błękit paryski, moja droga, pan dyrektor Mieczycho sam go wybierał...”, tak więc nie niebieskich, ale w kolorze błękitu paryskiego kółek. Moim zdaniem intensywny granat, właściwie to prawie czerń jest jednak za ciemnym kolorem na przyjęcie urodzinowe dla ośmiolatków, jednak odcień wybrał “sam pan Mieczycho”.
Pan Mieczycho to chodzący człowiek bezguście, który kupuje sobie wszystko co najdroższe i najbardziej paskudne (tak więc prawdopodobnie brystole koloru błękitu paryskiego były najdroższe).Pani Grzymalska to kobieta ślepo zapatrzona w pana Mieczycho i jednocześnie moja przełożona, te dwa fakty ściśle łączą się ze sobą i niezmiernie komplikują moje życie. Zadurzenie mojej pani kierownik sprawia, iż pragnie ona jak najlepiej wypełniać polecenia pana kierownika głównego, a że ja jestem jedynym wykonawcą, projektów tych na górze, który nie jest na urlopie, pani Grzymalska ciśnie mnie do granic możliwości. Tak więc sumując: pan Mieczycho wydaje polecenia tchnące katastrofą estetyczną, pani Grzymalska przekazuje myśl najwyższego mnie i egzekwuje jej wykonania, a ja, najniższy filar w hierarchii (który nawiasem nieskromnie mówiąc, podtrzymuje tych ulokowanych wyżej), staram się wypełnić i zmienić projekt tak, żeby spełnił wymagania góry i jednocześnie chociaż trochę zadowolił klientów. Takie zmiany jest bardzo ciężko wprowadzić w życie z powodu mojej przełożonej, która stara się spełnić co do joty słowa kierownika i kłóci się ze mną o wszystko. Dosłownie.
A teraz jeszcze te cholerne kółka w odcieniu błękitu paryskiego. To ponad moje możliwości: użerać się z tą kobietą.
Miesiąc może, półtora temu, do biura wpadała zarumieniona kobieta z dwójka płaczących dzieci, ściślej mówiąc bliźniaków, Marka i Maćka. Ze strzępków zdań sekretarce udało się wyłowić następujące fakty: imiona bliźniaków, że pani nazywa się Marta Cicha (należy dodać, że powinna się nazywać Krzykacz lub Sopran, ponieważ w przekrzykiwaniu bliźniaków używała wysokich dźwięków i pani Irenka o mały włos nie ogłuchła), że oprócz Mareczka i Maciusia, sąsiadka Pani Asia Cieńska ma jeszcze dwójkę dzieci (tu pojawiły się wątpliwości czyimi dziećmi są Marek i Maciuś), które niedługo obchodzą urodziny, oprócz tego udało się ustalić, że Babcia dzieci (nie wiadomo których) w prezencie chce pokryć połowę kosztów (nie wiadomo czego), i że musi już iść (pani Cicha), ale chce wizytówkę, i że jutro zadzwoni w sprawie szczegółów. Oszołomiona pani Irenka nie widziała nawet zarysu ogółu, ale skwapliwie podała pani Marcie wizytówkę (Henio, który wtedy jeszcze nie wyjechał na targi do Poznania, powiedział, że widocznie bębenki sekretarki nie chciały ryzykować większej ilości szczegółów drogą bezpośredniego kontaktu, w końcu w telefonie przenośnym, jaki zafundowała sobie nasza firma, można ściszać głośność. Jednak moim zdaniem chodziło o to, że jutro my, znaczy Henio, ja i Agnieszka zastępujemy Irenkę, która idzie na urlop). Następnego dnia pani Cicha zadzwoniła zgodnie z przyrzeczeniem i niestety ja miałam wątpliwą przyjemność toczenia z nią konwersacji. Okazało się, że nie wszystkie telefony przenośne mają regulator natężenia dźwięku. Nasz nie miał. Po półgodzinnej rozmowie udało mi się ustalić, że pani Marta i jej sąsiadka mają w sumie czworo dzieci, które obchodzą urodziny w tym samym miesiącu. W ramach oszczędności obie panie postanowiły uczynić jedno przyjęcie urodzinowe dla dzieci. A biedna babcia miała zasponsorować część przyjęcia. Potem pani Marta przedstawiła listę rzeczy niezbędnych, która musi być na przyjęciu, datę i takie tam. Całość miała się odbyć w domu pani Marty, z tym, że pani Asia wyjeżdża i pani Marta postanowiła wyemigrować razem z nią, tak więc wrócą na gotowe, a w domu będzie babcia Edytka i ona wszystko wie, i ze ona i pani Asia mają do nas całkowite zaufanie. Ach i będzie 25 dzieci, a ona nie chce mieć nic wspólnego z opieką tak więc musimy kogoś załatwić. Oprócz tego pani Marta powiedziała, że nie może być drożej niż tyle a tyle, co przy fantazji i braku smaku pana Mieczycho stanowiło wystarczający powód, żeby się rozpłakać. Kiedy już wynotowałam ważniejsze fakty dotyczące przyjęcia, z ciężkim sercem poszłam przekazać je panu Mieczycho. Oczywiście spotkałam po drodze panią Grzymalską, która postanowiła mnie wyręczyć. Wróciłam do pracowni i przedstawiłam zadanie reszcie załogi naszego oddziału, który zajmuje się organizacją dekoracji na imprezy. Są jeszcze grupy, które zajmują się jedzeniem, opieką i rozrywką, jeszcze inni dbają o co innego. Pani Grzymalska pilnuje, żeby zespoły pracowały i nie odbiegały zbytnio od pomysłu pana Mieczycho, który daje główną idee i zatwierdza oraz zmienia projekty poszczególnych oddziałów. Oczywiście z puli pieniężnej każdy dostaje inne kwoty na wykonanie i zrealizowanie projektu.
Nigdy nie mieliśmy tak mało czasu i tak mało pieniędzy na zorganizowanie przyjęcia, tak więc Henio wyjechał na targi dwa dni później, a potem zachorował, natomiast Agnieszka wytrwała dwa tygodnie i poszła na urlop. Zostałam sama z panem kierownikiem firmy i jednocześnie głównym pomysłodawcą. Oto jak pan Mieczycho wyobraża sobie przyjęcie dla ośmio, siedmio i sześcioletnich dzieci. W związku z wchodzącą na ekrany bajką Sindbad – coś tam i ewidentnie nie-bajką Terminator 3 – bunt maszyn, ukochany pan przełożony postanowił przemienić domek jednorodzinny i ogród z sadzawką w krajobraz po apokalipsie (czyli gdyby maszyny zwyciężyły) z wystającymi gdzieniegdzie szczątkami robotów z centrum w szesnastowiecznym okręcie pirackim. Już widzę tą sześcioletnią dziewczynkę beztrosko bawiącą się lalką w piaskownicy z czerwonym piaskiem, otoczoną wulkanami z Marsa (ponieważ w Terminatorze 3 gra ulubieniec pana Mieczycho – Arnold Schwarzeneger, szef uznał za stosowne wpleść elementy z filmu Pamięć absolutna, gdzie spora część akcji toczy się na Marsie). Ten klaun z zapasem amunicji owiniętej wokół nóg, piersi, pasa, rąk, głowy... A dla dziewczynek w ramach kontrastu pani z maczetą zrobi herbatkę w prochowni. I wszyscy będą szczęśliwi. Ale w końcu ja tu jestem od dekoracji, a nie od gadania.